
Cieszę się trzema dniami w Pieninach! Wybór w tym roku padł na Szczawnicę, bo dojechać niezmotoryzowanej łatwo, moim chorym nóżkom też tu łatwiej niż w Tatrach, a widoki! Ach!
Zanim dojechałam z Krakowa, było już popołudnie. W dodatku miało padać (najlepiej pogodę sprawdzać na meteo.pl , wszelkie onety i interie odpadają) i właściwie do późnego popołudnia można było łączyć się z z Domem o Zielonych Progach:
Aż tu nagle deszcz się skończył, chociaż chmury pięknie chodziły po szczytach. Zaryzykować? Wzięłam kijki, mapę (bo jakby padł zasięg, to trzeba jakoś trafić) i poszłam na pierwszą zaplanowaną, najkrótszą trasę.
A co z aparatem? W razie, gdyby deszcz miał wrócić, chciałam być jak najmniej obciążona. Co prawda moja obecna komórka robi straszne zdjęcia (za dwa lata wracam do samsunga, koniec, kropka!), ale połowa widoków i tak była zasłonięta przez chmury.

W krzyżu osłoda
Trasa wiodła przez ul. Języki na schronisko pod Bereśnikiem, Bereśnik i z powrotem do bazy noclegowej – około 2,5 godziny z posiedzeniem w schronisku.
Dlaczego ul. Języki nosi taką nazwę? Może dlatego, że jest tak stroma, że każdy nią wchodzi z wywieszonym językiem 🙂

W pewnym momencie żółta trasa się rozgałęzia i można iść według drogowskazu „do Krzyża”. W drodze piechur znajduje stacje drogi krzyżowej i co stacja to lżej, a od 12 stacji jest naprawdę lekko. Nie odbijam już do krzyża (na szczycie Bryjarki), chociaż normalnie bardzo lubię wszelkie przydrożne krzyże i kapliczki – pogoda jest niepewna, trzeba wędrować dalej. A to nie jest taki zwyczajny krzyż – przypomina ten na Giewoncie.
Bereśnik i dzieci
Nagle otrzymuję anioła stróża, a nawet dwóch – chłopców w wieku około 6-8 lat, wędrujących z takim zapałem, że ich rodzice tylko wołali „Michał, Michał!” – ale pozostawali w tyle. Chłopcy pędzili do przodu, chyba że zatrzymała ich salamandra. (Jak widać, trasa jest dla dzieci, a nie dla zgrzybiałych czterdziestolatek, stukających całymi dniami w klawiaturę. Muszę znaleźć lepiej płatne zlecenia, żeby mniej stukać).

I ciągle albo ich miałam z przodu, albo z tyłu. W końcu doszliśmy do schroniska. Mają tam m.in. kawę mrożoną – uwaga, trzeba było płacić gotówką.
Znowu góry dymią

A potem dalej w drogę. Szło się bardzo dobrze. Uwaga – tutaj łączą się dwa szlaki, czarny i żółty. Jeśli chcemy dojść do Zaskalnika albo do Szczawnicy, trzeba będzie skręcić w czarny.
Ponieważ chmury zaczynały się rozpychać i przybierać coraz bardziej siną barwę, pospieszyłam już do domu, zostawiając Zaskalnik z boku. Ale jeśli będziecie mieli możliwość, zejdźcie sobie tamtędy. Na pewno będzie to ciekawsza trasa niż pokryta płytami ul. Bereśnik, którą schodziłam. Z płyt jednak wolę te z poezją śpiewaną albo muzyką uwielbieniową.

Dodaj komentarz