Dobre tłumaczenie zawsze w cenie, czyli o translatorskich potyczkach

Ilustracja do tekstu "Translatorskie potyczki"

W liceum poznałam poezję Stanisława Barańczaka i wpadłam jak śliwka w kompot. Miał doskonałe wyczucie rytmu, słowa, jego sensu – a w dodatku tak pięknie pisał o pracy tłumacza.

Pomieszanie z poplątaniem

Czemu dzisiaj o tłumaczeniach? Otóż koleżanka poprosiła mnie, żebym wydziergała jej obrus. Przysłała nawet instrukcję z gazetki… i tu zaczęły się schody. Po zrobieniu pierwszej próbki i przeliczeniu całości obrus wyglądałby prawie jak namiot. Nawet przy mniejszym szydełku miałby wielkie rozmiary. W końcu doszłam do wniosku: a może w tłumaczeniu jest błąd? Może w oryginale było „double crochet”, a ktoś zamiast „słupek” napisał „podwójny słupek”?

Zagadałam jeszcze do innej koleżanki, która zawzięcie dzierga różności dla swoich małych córeczek i potwierdziła, że w gazetkach mogą być cuda. Zwłaszcza w przypadku wzorów na maskotki. Najwidoczniej w przypadku obrusów również się to sprawdza: okazało się, że tłumacz nie dość, że zmienił nazwy splotów, to jeszcze dołożył oczka (i to niekoniecznie konsekwentnie). Pożegnałam się więc z instrukcją, dostosowałam pod siebie schemat i hekluję w tę i z powrotem. Będzie pięknie. Tylko szkoda mi tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z szydełkiem – mogą się łatwo zniechęcić.

Czego papież nie powiedział?

Dlaczego dobre tłumaczenie jest takie ważne? Przykłady z mojego poletka: niektórych piosenek religijnych nie da się śpiewać (kiedy słyszę „moje serce tak wyciągam”, oczyma wyobraźni widzę Azteka…). Co więcej: przez błędy w przekładzie „Dzienniczek” św. Faustyny trafił na jakiś czas do indeksu ksiąg zakazanych, a św. Rafał Kalinowski, czytając tłumaczenie „Dziejów duszy” św. Teresy z Lisieux, rwał włosy z głowy (notabene lepiej czytać jej „Rękopisy autobiograficzne” i „Żółty zeszyt” – siostry Teresy nieco przygładziły wypowiedzi najmłodszej panny Martin). Twardy mężczyzna, który przeżył 10 lat wywózki na Syberię, nie mógł strawić cukierkowatości przekładu. Kilka lat później, przechodząc ciężką walkę duchową, przeczytał jeden z jej wierszy w oryginale. Ciemności ustąpiły, a o. Rafał uznał to za słodką zemstę „najmilszej siostry”.

Oczywiście, w tłumaczeniu symultanicznym podczas ważnych wydarzeń może wkraść się błąd. Duże tempo, specyfika języka mówionego – wszystko się może zdarzyć. Jest rok 2016, papież Franciszek przyjeżdża do Polski, w Krakowie rzuca słynne hasło o powstaniu z kanapy, zaangażowaniu się w życie społeczne, troskę o chorych, samotnych, budowaniu mostów… ale o co chodzi z tą zachętą do stawania się „aktorami politycznymi”? Nie dość, że wielu młodym politycy kojarzą się dość negatywnie, to jeszcze mieliby dołożyć do tego grę, udawanie? „Ale aktor to nie jest negatywne słowo – tłumaczy kolega – to pochodzi od łacińskiego „agere”, działać”. A, i tu go mamy. Nie żadni „aktorzy polityczni” tylko „angażujcie się w politykę/ działajcie w polityce”.

Od tej pory jak słyszę o „kontrowersyjnych wypowiedziach papieża”, to zastanawiam się, co było w oryginale. Norwidowska „sumienność w obliczu źródeł” się kłania.

Rachela zwana Małgorzatą

Ale bywa tak, że źródła sobie, a przekład sobie… w dodatku tak się przyjął, że nie wyobrażamy sobie innej wersji. Znacie Rachel Lynde, Jeruschę Abbot, Valancy Stirling albo Fredzię Phi-Phi?

Rachel to nie kto inny, jak wścibska i uparta Małgorzata Linde, sąsiadka mieszkańców Zielonego Wzgórza (zresztą w oryginale nie chodzi o żaden dom na wzgórzu, tylko dom z zielonym dachem). Valancy Stirling to prawdziwe imię i nazwisko bohaterki kolejnej powieści Lucy Maud Montgomery – „Błękitnego Zamku”. A Jeruscha (względnie Judy ) Abbot – bohaterka powieści Jean Webster „Tajemniczy opiekun” i „Kochany wrogu” – została przechrzczona przez tłumaczkę na Agatę.

Czemu? Pamiętajmy, że pierwsze polskie przekłady tych książek pojawiły się w latach 10. i 20. XX wieku. Literatura dla najmłodszego czytelnika pełniła wówczas głównie funkcję pedagogiczną („kto nie je zupy, ten umrzeć musi…”), a żeby ją wspomóc, zastosowano strategię udomowienia. Tekst miał być zrozumiały dla małych czytelników, więc upraszczano pewne wątki, a także spolszczano imiona. Wyobraźcie sobie dzieciństwo waszej babci czy prababci: na pewno wśród jej koleżanek była niejedna Helenka, Gienia, Wikcia, Ania, Józia czy Frania – ale Jeruscha?

A skąd się wzięła Fredzia? Za pierwsze polskie tłumaczenie powieści o „misiu o małym rozumku” wzięła się Irena Tuwim, siostra samego Juliana Tuwima. Podobnie jak brat była bardzo uzdolniona językowo. W przekład włożyła tak dużo ingerencji, że niektórzy powiadają, że powinna podpisywać się jako drugi autor, a nie tłumacz. Dlatego też Monika Adamczyk-Grabowska zaproponowała nowy przekład, bardziej zbliżony do oryginału, zachowujący nawet pewną chropowatość języka. Stąd też Fredzia – zdrobnienie od Winifredy, prawdopodobnego imienia misia ze Stumilowego Lasu (Winnie-the-Pooh jest misiem, ale ma żeńskie imię).

Nic z tego – po 50. latach obcowania z Kubusiem Puchatkiem, Kłapouchym (a nie Iijaą), Maleństwem (a nie Gurkiem), brykającym Tygryskiem, „krewnymi i znajomymi królika”, hefalumpami (których w oryginale nie ma) – Fredzia się nie przyjęła.

Bywa i tak, że język pierwszego tłumaczenia jest obecnie trudny do przyjęcia – zbyt emocjonalny, zawierający niezrozumiałe dziś słowa czy zwroty. Niektórym trudno jest czytać św. Teresę z Avila w znanej serii, wydanej przez Wydawnictwo Karmelitów Bosych z powodu stylizacji na XVI-wieczny język. Ja akurat lubię i pewnie wszyscy fani Sienkiewicza też. Ale ci, którzy wolą współczesne słownictwo, odetchnęli z ulgą, widząc nowy przekład dzieł świętej wydany przez Flos Carmeli.

Obecnie przekłady starają się być bardziej wierne oryginałowi niż adaptacje bajek z XVIII czy nawet XIX wieku (że o Kubusiu nie wspomnę). Ale czy wyobrażacie sobie teraz czytać cykl o „Annie z domu o zielonym dachu”?

2 Responses

  1. Rivulet

    Na szczęście czytałam o Valancy Stirling 🙂 Ale denerwowało mnie w innych książkach Montgomery tłumaczenie imienia Jane na Janka lub – o zgrozo – Jana O.o
    A zielony dach brzmi ładnie 😉

    • Renata

      Janka bardzo ładnie brzmi, ale zrobić z Valancy Joannę, a z Katherine Juliannę – to trzeba mieć wyobraźnię 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *