Zagrożenie lawinowe, czyli Drzewko szczęścia Magdaleny Witkiewicz

wpis w: książki | 0
Ilustracja do tekstu Zagrożenie lawinowe, czyli Drzewko szczęścia Magdaleny Witkiewicz

„Tej zimy zejdzie lawina śmiechu” – tak wydawnictwo Filia reklamuje książkę o perypetiach pewnej rodziny z okolic Warszawy.

Rodzinny kabaret

Jest tutaj babcia Kornelia Trzpiot (de domo Nicpoń), która trzęsie całą rodziną, a nawet parafią. Jest krowa-terapeutka, która potrafi zatarasować drogę, ale po usłyszeniu odpowiedniego hasła zejdzie na bok. Jest łamacz serc niewieścich, który wreszcie dostaje prztyczka w nos. Jest żona, która od kilkunastu lat zbiera się do rozwodu, bo nudzi jej się rytuał codziennego picia herbatki (ostatecznie jednak wybierze herbatkę, bo kto jej zrobi tak idealną jak jej mąż). Są rodzice, którzy są tak zajęci karierą i wymyślaniem córce ścieżki rozwoju, że nie zauważają nawet, że od tygodnia nie ma jej w domu. Jest ciocia, która wiecznie gotuje i dziwi się, że nikt nic nie je. Jest święty mikołaj, który jeździ ciągnikiem. Są maile i pieczątki bardzo oficjalnych instytucji, które wprowadzają sporo zamieszania.

Babcia Trzpiot wpada na pomysł, że zjednoczy swoją rodzinę, dając jej konkretne wyzwanie. Zadanie nie ma rozwiązania, ale bliscy o tym nie wiedzą, za to mają całkiem ciekawe zajęcie. Genealogia zresztą może wciągnąć niejednego czytelnika.

Krajobraz po lawinie

Wszystko byłoby pięknie, ale z lawinami tak to już jest, że może i ciekawie wyglądają z daleka, na filmie, oglądane przez okno z ciepłego schroniska (może być i we wtorek po sezonie), ale w rzeczywistości lepiej nie stanąć im na drodze. A biada temu, co zabiorą ze sobą, spadając.

Opowieść z życia zwariowanej rodziny czyta się dobrze do czasu. Jak to pisał Ignacy Krasicki, „i śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa”. Pisarka natrząsa się chociażby z wyśmiewania osób, bo wyglądają nie tak (zresztą kanony piękna zmieniały się przez stulecia), mają pewien schematyczny sposób postępowania albo nie mają jakiejś umiejętności. Umiejętnie wyłapuje smaczki i nieścisłości (pojawia się tu na przykład przedni dialog o zwierzątkach, które mają duszę i ludziach, którzy duszy absolutnie nie posiadają, a jedyne, co ich czeka, to kres i krach). Ale żarty z „Jeża Malusieńkiego”?

Skoro nie można się wyśmiewać z osób, które mają za długi nos, za małe uszy i za krzywy o dwa milimetry drugi palec u lewej stopy, to można by i darować ludziom, dla których Bóg jest bliski. Tym bardziej, że oni też chcieliby poczytać czasem jakąś dobrą książkę i niekoniecznie musi to być zaraz „Summa teologiczna” św. Tomasza (chociaż opracowania ojca Tomasza Gałuszki są świetne). A z drugiej strony, jeśli chcemy kupić komuś książkę pod choinkę, nie zawsze mamy czas (zwłaszcza w grudniu), by sprawdzać zasoby lokalnej biblioteki i rozważać, czy obdarowanej osobie na pewno się spodoba.

Dla takiej osoby trudny do przyjęcia może być także wątek gejowski – choć można by się zastanawiać, czy ze strony bohatera nie jest to próba zwrócenia na siebie uwagi. Albo mrugnięcie okiem ze strony autorki (co jest całkiem możliwe, zważywszy na to, że „tęczowe szczęście” musi się ostatnio pojawiać w co drugim filmie czy książce).

Nie znam innych książek Magdaleny Witkiewicz – być może w pozostałych pozycjach pojawia się mniej groźna lawina. Albo w ogóle nie ma lawiny, za to nie brakuje wnikliwej obserwacji świata i zwykłego, ludzkiego uśmiechu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *