
Czy osobom z niepełnosprawnością ruchową pozostaje tylko nucenie piosenek o bieszczadzkich aniołach i Bielicznej zagubionej w trawach? Wiem, że nie. Czasem nawet nie tyle potrzeba specjalistycznego sprzętu i asystentów, co cierpliwości do siebie. I przyjęcia tego, że nie mogę wszystkiego – ale i nie muszę.
Dzięki przyjaciołom, którzy wiele lat temu między jedną operacją a drugą zabrali mnie w Pieniny, pokochałam góry na nowo. Łaziłam o kulach z koleżanką, która też nie miała kondycji. Ale co się naoglądałyśmy, to nasze. Dowiedziałyśmy się też, że nie mamy obowiązku zdobywać szczytów, że siły trzeba dzielić na wejście i zejście, że woda najlepiej gasi pragnienie i że warto wziąć dobre buty.

Dlatego wiedząc, że będę w Krakowie i jakieś pojedyncze busy śmigają do Ojcowskiego Parku Narodowego, stwierdziłam, że muszę tam pojechać. Podpytałam koleżankę, która swego czasu zdobywała tatrzańskie szczyty (oby znów mogła), czy moje buty wystarczą – a mam takie wygodne buty sportowe, co prawda nie górskie, ale z solidną podeszwą – i potwierdziła, że w Ojcowie tak.
Znalezienie przystanku, z którego odjeżdża bus (zarówno w Krakowie, jak i w Ojcowie) to nie taka prosta sprawa :). W Krk jest to jeden z przystanków na Nowym Kleparzu (naprzeciwko stoiska z warzywami, jakby coś, to pani powie). W Ojcowie – na tyłach zielonego sklepu z pamiątkami. Sklep jest o tyle charakterystyczny, że ze środka wyrasta drzewo, więc nawet, gdyby go przemalowali, to znajdziecie. Chyba że wytną drzewo.
Kierowca busika był na tyle miły, że podrzucił mnie aż do Bramy Krakowskiej – i to był dobry wybór na początek przygody z Ojcowskim Parkiem Narodowym. Trasa na wózek to już nie jest, ale jeśli ktoś ma tak jak ja endoprotezę (a myślę, że nawet kule z dobrą końcówką by się sprawdziły), swobodnie może sobie powędrować niebieskim szlakiem aż do Groty Łokietka. Nie trzeba się spieszyć – można po prostu podziwiać formacje skalne, słuchać śpiewu ptaków, cieszyć się lasem. A z Groty wrócić do Ojcowa czarnym szlakiem, też bardzo przyjemnym.

Ponieważ trzeba mierzyć siły na zamiary, plan był taki, żeby dwie godziny podreptać po szlakach, dać sobie z godzinę odpoczynku w Ojcowie, potem znów dwie godziny łażenia, odpoczynek i łapanie busa. Trzeba go było jednak trochę zmodyfikować.
Z czarnego szlaku wchodzi się w restauracyjną część Ojcowa (tuż przy stoiskach oferujących łososie można odbić w żółty szlak, prowadzący Doliną Sąspówki, a wrócić zielonym), a potem na teren dawnego uzdrowiska, działającego całkiem prężnie na przełomie XIX i XX wieku. Tutaj właśnie mamy parking z zielonym sklepikiem. I czerwony szlak prowadzący do Zamku Kazimierzowskiego, Kaplicy na wodzie i jeszcze dalej.

Po kawie w Ojcowie przyszedł czas na modyfikację planów. Do zamku i kaplicy da się łatwo podejść, ale potem czerwony szlak prowadził na całkiem stromą górę w okolicach miejscowości Skała, a następnie… zniknął wśród traw. Nie tylko mi się rozpłynął, bo za mną wędrowała jeszcze matka z synem (w ogóle rodzin na tych szlakach co niemiara) i też przystanęli skonsternowani. Podejrzewam, że gdyby pójść dalej, w stronę wsi, szlak znowu by się odnalazł. Szkoda, bo chętnie bym jeszcze coś zobaczyła. Ale czasem lepiej dawkować sobie przyjemności niż z chorymi nogami nie złapać powrotnego busa do Krakowa.
Zostało sporo do zobaczenia – i ok. W końcu jest taka piosenka do słów Wiesławy Kwinto-Koczan: „…znowu wrócisz, bo w marzeniach tu się widzisz…”.
Dodaj komentarz