„Spragnione serce” Dagmary Waszkiewicz nie jest zwykłą książką. Zwłaszcza gdy czyta ją polonistka i przychodzi jej na myśl mnóstwo skojarzeń… choć zdecydowanie nie jest to lektura tylko dla tych, którzy chcą pogłówkować. Dobrze będzie czytać ją sercem.
Moralitet?
Pierwsze skojarzenie – średniowieczne moralitety, kiedy bohater musiał wybierać między dobrem a złem. Tyle, że tam bohater był bezimienny, ewentualnie można go było nazwać Everymanem, tutaj zaś pojawiają się znaczące imiona zaczerpnięte z łaciny – Nikt/Moja, Pusty, Sprzeciw, Nadzieja, Szczęśliwy. Nawet nazwa jednego z miasteczek nawiązuje do słowa „salus” – zdrowie, ale też zbawienie.
Przypowieść?
A może bliższe skojarzenie – pamiętacie „Zranionego Pasterza” autorstwa Daniela Ange’a? Albo oglądaliście przedstawienie na podstawie tej opowieści? Chłopak o pokiereszowanej historii spotyka swojego imiennika – Emmanuela – i rozpoczyna zupełnie nowe życie.
Tutaj bohaterka spotyka kogoś, o kim myślała, że istnieje tylko w opowieściach. Syn Króla jest tajemniczy, chodzący trochę własnymi drogami – a jednocześnie słuchający, trafiający dobrze do jej serca, znający je jak własną kieszeń.
Fantasy?
Jak mówić o historii spotkania z Bogiem, żeby trafić do współczesnego czytelnika? Czy skorzystać z gatunku fantasy, a nawet romantasy? Co prawda magii tu nie ma, ale specjalnie skonstruowany, trochę nierealistyczny świat przedstawiony, pałacowy bal i ogromna burza uczuć – owszem.
Powieść drogi?
Autorka pomaga swoim bohaterom przebyć nie tylko podróż do jakiegoś punktu na mapie. Jako psycholog delikatnie podpowiada, czym kończy się budowanie domu bez fundamentu, noszenie ciężarów ponad siły; jakie schematy budują w swoim życiu osoby zranione (np. zamknięcie się w sobie, zazdrość, użalanie się nad sobą); jak trudno jest przebaczyć sobie i innym.
Czy jest wyjście? Tak. Nieprzypadkowo w książce pojawia się osoba o imieniu Nadzieja. A przede wszystkim Syn Króla.
Dodaj komentarz